Przekonał się niebawem, iż Samutan dobrze się znał na zwyczajach zwierząt.
Właśnie, gdy przypominał sobie opowiadania ojca, posłyszał plusk wody i zgrzyt lodu. Wydra, trzymając w pyszczku trzepocącą się rybę, gramoliła się na śliską powierzchnię. Obsuwała się co chwila i wpadała do wody, z uporem powtarzając swe ruchy. Zrozumiała wreszcie, że ryba zawadza jej. Silnym rzutem głowy cisnęła zdobycz na lód i wtedy wdrapała się po zboczach przerębli.
Otrząsnąwszy się z wody, podchodziła do miotającej się na śniegu ryby, lecz w tym momencie buchnął strzał. Ze strzaskaną głową wydra wykonała kilka skoków, jakgdyby zamierzając wpaść do wody, lecz siły ją opuściły, drgnęła kilka razy i zesztywniała.
Muto oglądał swoją piękną zdobycz i, wyciągnąwszy nóż z pochwy, zabierał się do zdejmowania skóry, gdy nadbiegła ze skowytem Nao, za nią zaś czarny szpic, zwabiony strzałem, i na końcu — pędzący na długich nartach lekarz.
Zdumiał się na widok tak pięknej zdobyczy i chwalił celność oka małego łowca, wypytując go o rodzinę i życie w puszczy.
Powrócili do szałasu lekarza i posilili się pieczonemi pardwami, psom oddawszy zająca, który podwinął się myśliwemu pod strzał.
Po posiłku Muto raz jeszcze prosił lekarza, aby odwiedził i pomógł choremu ojcu, a potem rzekł:
— Mam dobry „pyrt“, gdzie nie zalatuje najsilniejszy choćby wiatr... Możebyś, panie, spędził tam
Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.