Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

Oglądając zagrodę, Muto przekonał się, że niedźwiedź usiłował dostać się do Rana, wyłamawszy już dwie żerdzie z zapory.
— Dlaczego nie wyrwał innych? — zadawał sobie pytanie chłopak i wkrótce znalazł odpowiedź.
Na łbie Rana spostrzegł krwawiący szmat skóry i jeszcze świeżą bliznę na pysku, pomiędzy chrapami. Widocznie stary renifer bronił zaciekle swej twierdzy.
Niezawodnie zranił nawet napastnika, uderzywszy go rogami. Świadczyły o tem krwawe plamy, w kilku miejscach pozostałe na śniegu.
— Poczekaj-no! — mruknął Muto i zgrzytnął zębami. — Poszukam ja ciebie, wstrętny szkodniku!
Nie tracąc czasu, zaczął zbierać porozrzucane przez niedźwiedzia rzeczy i naprawiać rozwaloną ścianę schroniska.
Wypuściwszy renifera pod okiem psów, zabrał się do przygotowania obiadu. Niestety, nie mógł być obfity i smaczny, bo nie miał już ani kaszy, ani też słoniny i cukru. W torbie pozostał mu kawał reniferowego mięsa i kilka wiewiórek. Upiekł to wszystko, zatknąwszy na drewnianym rożnie, posilił się i nakarmił psy.
Rozumiał, że zmuszony jest teraz czemprędzej powrócić do chałupy, bo inaczej głód i choroba zajrzą mu w oczy. Bez herbaty i soli opadłby go szkorbut, ta straszna choroba północna. Cukier, do którego przywykł od dzieciństwa, potrzebny mu był tak samo, jak suchary.
Samem mięsem nie mógłby się długo żywić bez obawy przed chorobą.