Jęcząc, a chwilami wyjąc nawet z bólu, powlókł się do obozu.
Szedł długo, gdyż dwa razy przystawał, aby przebandażować skaleczone udo i odetchnąć, bo coraz częściej dziwna go ogarniała niemoc.
Wreszcie doszedł i wczołgał się do szałasu.
Raz jeszcze obejrzał zsiniałą, opuchniętą nogę. Wyglądała strasznie i stawała się coraz bardziej bezwładną. Obwiązał ranę szmatą z maścią, daną mu z domu, położył się, czując dreszcze w całem ciele i płomienie w głowie. Leżał, sycząc z bólu, i słyszał ciężkie westchnienia Wou, który napróżno starał się zalizać sobie rany na karku.
Gwizdnął na niego, a gdy szpic podszedł, posmarował mu maścią zranione miejsce.
Dla małego Muta rozpoczęły się straszne dni.
Uratowało go tylko miłosierdzie Wielkiego Ducha, który w dobroci swej nie zesłał ostrych mrozów.
Przez całą noc chłopak miotał się i majaczył. Napadła go gorączka. Ból w nodze wzmagał się z każdą chwilą. Walcząc z nieprzytomnością, zmuszał się do obmywania rany i leczenia jej maścią. W worku pozostawała jedna tylko koszula. Resztę podarł na paski do opatrunków.
Trwało to cały tydzień. Muto wychudł, zbladł i osłabł do reszty. Gorączka i ból wyczerpały go zupełnie.
Jednak ludzie północy silni są i wytrzymali.
Rana goić się zaczęła i zabliźniać. Gorączka ustąpiła. Na ósmy dzień Muto poczuł głód.
Jęcząc z bólu i wlokąc za sobą obandażowaną nogę, wyczołgał się z szałasu. Zajrzał do worów, lecz
Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.