Był to bogaty kupiec, który w drodze do Koły zbłądził. Niebawem opadły go wilki i zagryzły renifery. Kupiec ocalił sobie życie, wdrapawszy się na drzewo. Wycieńczony z głodu i zimna, nie ośmielił się brnąć dalej przez śnieżną pustynię, więc uczynił ostatnią próbę — dał zwykły sygnał łowiecki, strzelając i zapalając suche drzewo.
Muto nigdy nie widział tego człowieka. Z trudem ocucił go, a gdy posłyszał, że jest głodny i słaby upolował zająca i nakarmił nieznajomego.
Kupiec miał odmrożone nogi i nie mógł chodzić.
Muto zamyślił się. Ze smutkiem stwierdził, że Ran nie dowiezie ciężkich sanek, a cóż dopiero, jeżeli załaduje je bagażami uratowanego człowieka i wsadzi go do swej „kiereżi“!
Powiedział o tem kupcowi i wskazał mu na krwawiące racice zwierzęcia.
— Zginiemy!... — wyrwał się nieznajomemu rozpaczliwy krzyk. — Ratuj mnie! Ratuj! Jestem bogaty i dam ci tyle reniferów, ile zażądasz!
Muto zmarszczył brwi i odparł:
— Ratowałbym ciebie, panie, gdybyś był biedniejszy nawet od naszego bezrękiego Wlaha, którym opiekują się sąsiedzi... Zaczekaj, muszę się zastanowić...
Usiadł przy leżącym Ranie, głaskał go, przemawiając do zwierzęcia łagodnym głosem:
— Stary jesteś i słaby... Nie dociągniesz nas wszystkich, Ranie? Chcę, abyś doszedł do naszej zagrody... Służyłeś długo i wiernie Samutanowi i mnie w tej wyprawie... Nie bój się, nie zostawię ciebie, sta-
Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.