oryginalnem życiem, które przenosiło Europejczyka do kraju Wschodzącego Słońca. Dalej, za tą dzielnicą, już poza górami ciągnęło się śmietnisko ludzkie: nory na wpół zaryte w ziemi, rozwalone płoty, zburzone dachy i całe potoki cuchnącego błota, spływającego z ulic i zaułków. Tu, jak od szczurów na śmieciach, roiło się od ludzi, odzianych w białe lub różowe, bawełniane, szerokie spodnie i w krótkie kurty, z dziwacznemi fryzurami lub w przezroczystych cylindrach z włosia końskiego, w których, jak w klatce ptaszek, siedział zawiązany w węzeł warkocz. Ogorzałe, brudne, bronzowe twarze o ładnych rysach; gardlana, jakaś ponura, szczekająca mowa! Byli to Koreańczycy, — dzieci krainy „Smutnego Zachodu“. Tu, w tej dzielnicy, w tych krecich norach, w kloakach zamiejskich, w labiryncie zaułków, zabłoconych i zanieczyszczonych, na stosach odpadków, zwożonych i wyrzucanych z całego miasta, płynęło zupełnie odrębne, poza prawem pozostające życie tych przybyszów. Zbrodnie wśród tego mrowia nie były przedmiotem dochodzeń sądu rosyjskiego, i trupy zamordowanych gniły obok trupów zdechłych psów i kotów na stosach śmieci i ohydnych odpadków. Tylko czasem, gdy w tej dzielnicy wybuchnęła cholera, ospa lub dżuma, władze policyjne wyrzucały wszystkich Koreańczyków poza obręb fortecy i pod groźbą surowej kary nakazywały im iść o głodzie i chłodzie w stronę granicy Korei, do brzegów rzeki Chubtu. „Miasto“ oddawano na pastwę płomieniom, tym najsilniejszym dezynfektorom. A po roku na zgliszczach starych śmieci, odpadków i ruin nor powstawało nowe miasto, nowi zaś mieszkańcy-Koreańczycy prowadzili takie same, jak ich poprzednicy życie, trudniąc się kradzieżą, wróżbiarstwem
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.