knieję Ussuryjską prawie nie do przejścia; podróżnik musi przedzierać się przez nią z pomocą siekiery. W takich dżunglach rozwija się niesłychanie bujnie życie różnych zwierząt. Tem się tylko daje objaśnić fakt, że o jakieś 15 kilometrów od Władywostoku, miasta o ożywionym ruchu kolejowym, z gęstą ludnością i z portem, gdzie w dzień i w nocy rozlegają się przeraźliwe jęki okrętowych syren i potężne ryki statków parowych, spotkać można władcę tej kniei — tygrysa lub niedźwiedzia, o polowanie zaś na bażanty lub cietrzewie nietrudno było tuż niemal za miastem.
Mieszkając o 30 kilometrów od miasta, w kopalni węgla towarzystwa rosyjsko-angielskiego, wyszedłem pewnego poranka z domu i w ogrodzie spostrzegłem psa podwórzowego, który, podniósłszy głowę, ujadał patrząc na wierzchołek drzewa. Zacząłem się bacznie przyglądać i zauważyłem nieduże zwierzątko o ślicznem, prawie czarnem futerku; przykucnęło ono na gałęzi i jarzącemi oczkami spoglądało na szczekającego psa. Wyjąłem z kieszeni rewolwer i dałem kilka strzałów. Gdy zwierzę spadło na ziemię martwe, przekonałem się, że był to soból[1]. Jak wiadomo, jest to najdzikszy i najsamotniejszy drapieżnik leśny, postrach wszelkiego ptactwa i wiewiórek, a jednak zabiłem go o 20 kroków od domu mieszkalnego! Niezawodnie przekradł się tu z kniei, z tajgi Ussuryjskiej, zwabiony domowemi kurczętami i kaczętami.
Podczas wycieczek do lasów, rosnących na zboczach tej odnogi Sichota-Alin, spotykałem tuż wpobliżu Władywostoku całe stada bażantów, cietrzewi i głuszców. Gęstemi zaroślami krzaków, ze złośliwem
- ↑ Mustela Zibellina.