W parę dni po powrocie do Władywostoku, dowiedziałem się, że młodzi Jankowscy nazajutrz po pożegnaniu się ze mną, byli o włos od śmierci.
Wziąwszy strzelby na kaczki i osiodławszy konie, pojechali oni przez las w stronę brzegu morskiego, gdzie na wiosnę zbierało się dużo przelotnych kaczek i różnego ptactwa wodnego.
Chłopcy jechali gęsiego, gdyż ścieżka była wąska i wiła się, jak wąż, w gęstych zaroślach.
Młodszy chłopiec, jadąc z tyłu, zauważył w krzakach zaczajonego lisa, który mu jednak odrazu znikł z oczu. Podniósłszy się na strzemionach, zatrzymał konia i zaczął rozglądać się uważnie po krzakach. Lis jak w wodę wpadł! Chłopak zamierzał już zsiąść z konia, gdy usłyszał groźny, chrapliwy ryk i wołanie starszego brata.
Spiął konia i popędził ścieżką. Wkrótce wpadł na małą polanę i zobaczył straszny obraz.
Brat mknął przechylony w tył a na zadzie konia wisiał tygrys, którego koń wlókł za sobą. Jedna łapa strasznego drapieżnika leżała na prawem ramieniu jeźdźca i coraz przechylała go w tył, drugą łapą tygrys wpił się w bok koniowi, lecz nie mógł oprzeć się o konia jedną z pozostałych łap i wlókł się, ze wściekłością czepiając się ziemi i krzaków.
Mały Jankowski ściągnął konia nahajem i wkrótce dogonił brata i napastnika. Starszy brat tymczasem już zaczynał słabnąć, gdyż tygrys prawie całym swym ciężarem wisiał na nim, cisnąc go i raniąc. Krew zlała całe ramię i plecy chłopca.
Młodszy brat dopadł tygrysa, a gdy ten zwrócił ku niemu rozwścieczony łeb, wypalił mu z rewolweru w ucho. Zwierzę bezwładnie ześlizgnęło się z konia
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.