ków, cuchnących krabami i rybami, podeszło i obejrzało trupa zabitego.
Chińczyk wskazał oczami na leżącego i usiadł.
Gdy wszystko się uspokoiło i barłóg przeszedł do porządku dziennego, zapłaciliśmy za piwo i opuściliśmy „restaurację“ Gruzina.
Czekał on jednak na nas w przedpokoju i odrazu zapiszczał:
— To był zły człowiek, ten, do którego strzelał kupiec chiński z Cziffoo... Wezwałem lekarza i odstawić go każę do szpitala, panowie! Doprawdy, przysięgam na zbawienie duszy chrześcijańskiej, że był to bardzo zły człowiek! Niewarto go nawet żałować... przysięgam...! Proszę wstępować do mnie... Będę miał jutro pyszne ostrygi i ogromne, większe od raków rzecznych „czylimsy“[1] z Foczej wyspy... U nas zwykle spokojnie zupełnie, to tylko dziś publiczność się spiła i... taka oto zdarzyła się nieprzyjemność... Do widzenia, do widzenia!...
Wyszliśmy, a gdy obejrzeliśmy, się gruba postać Gruzina tkwiła jeszcze we drzwiach szopy i bacznie nas śledziła.
Skręciliśmy za róg jakiejś kamienicy i czekaliśmy.
Po kilku minutach przez inne wyjście i szopy Gruzina wysunęło się dwóch Koreańczyków, z trudem niosąc na plecach zwój sieci rybackich. Podszedłszy do dżonki, wrzucili sieć na pokład, podnieśli żagiel i zaczęli wiosłować, oddalając się od brzegu. Łódź kierowała się na północ.
— Popłynęli teraz do wyspy Komorskiego! — szepnął mój znajomy. — Tam uwiążą kamień nieboszczy-
- ↑ Chińska nazwa krewetek.