Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

W parę dni po tej nocy spotkałem w pewnem towarzystwie gubernatora Władywostoku, generała Cziczagowa i rozmawiałem z nim o przygodzie u Gruzina. Bardzo się oburzał na policję, która nic nie robi i o niczem nie wie. Później jednak ta sama policja, niewiadomo dlaczego stawiała mi dużo przeszkód podczas wykonywania moich czynności, gubernator zaś, jak mi opowiadano, miał zamiar wysiedlić z obwodu fortecy i miasta „pewnego uczonego“, który „łazi“ po knajpach portowych i wścibia nos w nie swoje sprawy.
Mój znajomy, który milczał, lepiej ode mnie znał warunki życia „Perły Wschodu“ i nie chciał bliżej zapoznawać się z gąszczami wodorostów w morzu, bijącem bałwanami w brzegi „wyspy zbrodni“.




ROZDZIAŁ V.
MIASTO PODZIEMNE

Gdzie się osiedlą Chińczycy, wygnani z ojczyzny przez głód lub prawo, tam odrazu gnieździ się zbrodnia, jako jedyna broń w ręku tych biedaków, walczących z życiem współczesnem o życie swoje i swoich rodzin, pozostałych gdzieś na Hwang-Ho, Pej-Ho lub Yan-tze-Kiangu. Zbrodnia nienawidzi światła dziennego, boi się promieni słońca, czuje wstręt do prądu świeżego powietrza. Więc czai się w lochach, w zwaliskach domów lub wpełza, jak wąż, pod ziemię. Tak było i we Władywostoku. Nietylko dzielnica koreańska, ale i japońska, skały samego miasta i góry okoliczne obfitowały w podziemia, gdzie się ukrywały różne niebezpieczne organizacje i drapieżne osobistości, wynurzające się z mrowia przybyszów chińskich.