Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

było zasłonięte kupą śmieci, zebranych z podwórza i z ulicy; w tych śmieciach walczyły z sobą o kawałki chleba i kości psy, świnie i gromada dzieciaków chińskich.
W piwnicy wzdłuż ścian umieszczone były dwoma rzędami prycze, z wąskiem przejściem pośrodku, którem bez szelestu i odgłosu kroków sunęły milczące postacie dwóch służących, podających gościom przyrządy do palenia. W rogu, przy ladzie z drzewa, malowanego na czerwono, ozdobionej czarnemi sentencjami chińskiemi, siedział stary Chińczyk, właściciel palarni. Wydzielał on potrzebne przedmioty i zapasy służbie i palił tytuń z długiej fajki, popijając zimną herbatę.
Na pryczach, na bambusowych matach, przedzieleni jeden od drugiego niewysokiemi parawanami z papieru, ozdobionego rysunkami i napisami chińskiemi, leżeli goście. Przy każdym stał malutki stolik z tacką, na której mieściły się przyrządy do palenia. Stała tam lampka olejna, przykryta szklanym kloszem, z otworem u góry, słoik ze smołą opjumową, metalowa szpilka do wyjmowania opjum i gruba fajka bambusowa. Gość, leżąc na boku, wyjmował szpilką smołę, ugniatał z niej gałkę i rozgrzewał na ogniu lampki, aż smoła zacinała dymić i nawet się zapalać. Wtedy wkładał ją do fajki i dokonywał paru głębokich pociągnięć, w błogiej rozkoszy przymykając oczy. Po dwóch lub trzech fajkach, przewracał się na plecy i leżał wpatrzony w sufit, z którego zwieszała się papierowa latarnia, z przywiązaną do niej błyszczącą kulką szklaną, kwiatkiem lub ptaszkiem. Inni leżeli z zamkniętemi oczyma, pogrążeni w jakichś marzeniach, lub spali spokojnym, błogim snem.