nia i sprytu, polowanie na bażanty znudzi się prędko. Szczególnie stosuje się to do kraju Usuryjskiego, gdzie ilość bażantów jest wprost zdumiewająca. W okolicach zatoki Posjeta polowałem w towarzystwie dwóch oficerów i w ciągu dnia zabiliśmy 270 sztuk.
Innym znów ptakiem, w wielkiej ilości znajdującym się w tym kraju, jest bekas daurski. W roku 1905 na błotach, tuż za głównemi warsztatami kolei wschodniochińskiej, polując od godziny 8-ej rano do południa, zabijałem do 80 bekasów.
Taki jest ów raj myśliwski, a wśród zdobyczy strzelca spotkać tam można „białe łabędzie“, nieszczęśliwych tułaczy koreańskich, którzy, dorobiwszy się ciężką i zawsze niebezpieczną pracą w lasach Usuri lub w wąwozach Sichota-Alina, dążą do swej ojczyzny, do krainy Smutnego Zachodu, gdzie jeszcze smutniejsze życie pędzą ich rodziny, porzucone czasem na lata całe przez ojców i mężów. Próżno będą wyglądać ich powrotu, próżno żywić nadzieję lepszej przyszłości, bo tam, koło tajnych skrytek kozackich, na nieznanych ścieżkach pozostały po nich tylko skrwawione strzępy białej odzieży, draśnięty kulą pień i tylko czasem kości. Ciała dawno znikły, rozszarpane przez tygrysy, niedźwiedzie i wilki.
Takie myśli mi ciążyły, gdym w kniei usuryjskiej przecinał te krwawe szlaki „białych łabędzi“, co na wiosnę brnęły na północ ku nadziei, a w jesieni ciągnęły zpowrotem na południe... w objęcia niechybnej śmierci z rąk „Europejczyków“-Rosjan, niosących kulturę na Daleki Wschód.