dyną świecę i wynosiła się, szczelnie zamykając drzwi za sobą. Rozlegała się komenda: „Polowanie w toku“.. i gra się rozpoczynała.
Tygrys skradał się w ciemności bez szmeru, gdyż przed grą zdejmowano buty, czaił się w kątach izby, czasem kładł się na ziemię lub czołgał na brzuchu, starając się zmylić baczność i słuch myśliwego. Nagle rozlegał się dzwonek, głuchy i urwany, a za nim strzał myśliwego do tygrysa.
Czasami natychmiast słychać było głuchy łoskot upadającego ciała zabitego lub rannego „tygrysa“, czasami krzyk radosny: „Chybił, teraz ty za tygrysa!“..
Gracze zmieniali role, i gra trwała dalej. Nieraz po takiej wesołej nocy w „klubie tygrysa“ patrole ranne znajdowały na brzegu zatoki ciała zabitych oficerów. Wszyscy wiedzieli, jaki był koniec tych członków „Stowarzyszenia Łancepupów“, lecz w raportach zawsze pisano, że „Oficer taki a taki znaleziony został martwy wskutek nieostrożnego obchodzenia się z bronią palną“.
Opowiadający to, zamyślił się na chwilę, ogarniając wzrokiem ubiegłe lata w koszarach Nowokijewska, a potem podniósł głowę i mruknął:
— A przecież doprawdy ta gra w tygrysa była lepsza od całego naszego życia w osadzie i w koszarach tam — na brzegu zatoki! Przeklęte to było życie, ohydne, brudne, zwierzęce!...
Zaklął straszliwie i zamilkł, pykając dymem z fajki.