Trudno mi jest zapomnieć o wycieczce mojej na północ od Władywostoku, gdzie dokonywałem rekonesansu geologicznego, mając na celu poszukiwanie węgla i złota. Rozciąga się tu dzika „tajga“, knieja usuryjska, ocean zieloności, mieszanina flory północy i południa. Tu, na drugim brzegu zatoki Usuryjskiej pochłonęły mię głuche, bezludne wąwozy środkowego Sichota-Alina. Wijące się i znikające co chwila ścieżki prowadzą od fanzy do fanzy, gdzie mieszkają myśliwi rosyjscy i chińscy.
Często zatrzymywałem się w tych samotnych fanzach. Czasami przyjmowano mię uprzejmie i gościnnie, czasami zaś przy zbliżaniu się mem do chaty właściciel jej wybiegał i krył się w lesie, czasem nawet kula z niewidzialnego karabinu gwizdnęła mi nad głową, jako ostrzeżenie, żebym ominął tę siedzibę człowieka, nie lubiącego, widocznie, towarzystwa.
Pewnego wieczora mignęło mi przez gąszcze światło. Skierowałem się ku niemu i wkrótce ujrzałem mały domek z cienkich belek, otynkowanych gliną. Płot ze stojących palów, z ciężką bramą z grubo ociosanych desek otaczał tę „fanzę“. Krzyknąłem, aby mi otworzono bramę, a mój przewodnik — kozak uderzył kolbą w płot. Rozległa się jakieś mruczenie, niezrozumiały, głuchy bełkot, i brama powoli się uchyliła. Najpierw zjawiła się latarnia papierowa, a potem strwożona, wychudzona twarz Chińczyka z dużemi przerażonemi oczami. Miał warkocz owinięty naokoło głowy i za tę fryzurę wsuniętą fajkę.
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VIII.
W KNIEI.