ślina to mała i kryje się w gęstej trawie. Wreszcie znajdziesz miejsce upragnione, a wtedy należy każdą piędź ziemi obmacać. A jednocześnie trzeba się strzec. „Wielka kotka“[1] i bars też przychodzą tu po dżen-szeng. Korzeń przynosi siłę i długie życie, więc go szukają i potem zjadają. A gdy spotkają człowieka lub niedźwiedzia, zaczynają walkę i nigdy nie ustąpią, chyba zginą w potyczce. Już sześć lat wałęsam się po tajdze i zabiłem dziewięć tygrysów i dwa barsy, a niedźwiedzi nawet zliczyć nie mogę! Nie boję się „wielkiej kotki“, bo kiedy zabiłem pierwszą, która na Maj-che napadła na mnie na polanie z korzeniami, zjadłem jej serce i wątrobę. Jednak straszniejszy jest djabeł, który broni dżen-szengu. Mały jest, czerwony, o pałających oczach. W dzień broni korzeni w ten sposób, że oślepia człowieka, a w nocy zapala trawę i wpija się w pierś, wysysając krew!...
— Widzieliście go? — spytałem.
— Ja — nie! Ale stary Fu-Dziań dwa razy go widział i ma całą pierś poszarpaną pazurami djabła! — odpowiedział olbrzym. — Często się zdarza, że djabeł — zamieni się w dżen-szeng, który wyrasta przed poszukiwaczem, a gdy ten się zbliża, posuwa się coraz dalej, aż człowiek straci drogę i zginie w kniei. To mi się przytrafiło w zeszłym roku. Idę sobie wąwozem i wyglądam wyciętych liści cudownej rośliny. Naraz widzę duży liść i czerwone drobne kwiateczki, jak płomyki. Stary to musiał być korzeń! Podchodzę, a zbliżyć się nie mogę; odległość pozostaje wciąż taka sama. Krążyłem, krążyłem po lesie, i nagle znikł mi liść i kwiatki. Oglądam się — niema nic! Szukałem wszę-
- ↑ Tygrys.