psy. Przybyłem do ich osady w przeddzień ich wyprawy na tygrysa, liczne bowiem ślady tego drapieżnika znaleźli w lasach okolicznych.
— Ten tygrys musi być stary i zuchwały! — opowiadał mi jeden z myśliwych. — W nocy przeskoczył płot chaty kozackiej, porwał krowę i z nią razem przesadził ogrodzenie. Widocznie ześlizgnęła mu się z grzbietu i spadła na płot, lecz ją wyciągnął, pozostawiając na ostrzach palów kawałki jej skóry i sierści. Było to przed tygodniem, poczem tygrys znikł, teraz zaś ponownie się zjawił i porwał onegdaj dwa psy. Jutro idziemy na niego z Bożą pomocą!...
Zaprosili mię z sobą, gdy obejrzeli mój karabin Henela z lunetą i dużego Mauzera w pochwie drewnianej. Zgodziłem się. Nazajutrz, o świcie wyszliśmy na polowanie. Była to jesień. Las stał w złotych i szkarłatnych szalach, jakby świątecznie przybrany. Szliśmy ścieżką pośród gęstych krzaków, rosnących na miękkim gruncie. Nagle psy się zatrzymały i zaczęły węszyć, trwożnie nastawiwszy uszu. Zobaczyłem, jak moi towarzysze oglądali się na wszystkie strony z palcami na cynglach. Lecz psy się uspokoiły i popędziły do lasu. Po kilku minutach zatrzymały się i, przycisnąwszy nosy do ziemi, zdawało się, zamarły w tej pozycji baczności i namysłu. Myśliwi również badali miejscowość. Wkrótce trafiliśmy na miejsce, gdzie tygrys leżał. Trawa była pomięta, a na suchej gałęzi, leżącej w trawie, odnaleźliśmy świeży, głęboki ślad straszliwego pazura. Psy ostrożnie już biegły naprzód, ale wnet znowu się zatrzymały. Teraz na miękkiej ziemi zobaczyłem głęboki ślad łapy tygrysiej, ślad ten, otoczony śladami pazurów, był zupełnie świeży.
— Gdzieś tu powinien być! — szepnął jeden z my-
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.