spekcji górniczej, w ciągu lata i jesieni grzebać w ziemi, stojąc po pas w wodzie i wypłókiwać z piasku złoto, chociażby tylko w takiej ilości, aby przeżyć do następnego lata i — następnie powtórzyć to samo. Tacy ludzie budowali sobie nory w ziemi, kopiąc dla siebie szyb, słabo umocowany zrąbanemi drzewami; pracowali, nie mając żadnych innych życzeń, oprócz znalezienia złota i ominięcia ich schroniska przez policję.
Ci ludzie nikogo nie tknęli, a wszystkich się bali. Gdy się ich spotykało przypadkowo w gęstym lesie, nigdy się odrazu nie przyznawali do swych czynności, lecz zapewniali, że są myśliwymi lub rybakami, stosownie do miejsca spotkania, pokazując kilka skórek wiewiórek lub tchórzy, albo suszone ryby, rozwieszone na sznurach obok schronisk.
Ale w krzakach i gąszczu leśnym czaiły się i inne indywidua. Były to niewielkie, liczące po dwie lub trzy osoby, lotne i luźne bandy rabusiów. Polowały one na poszukiwaczy złota; po pomyślnych zaś napadach musiały się mieć bardzo na baczności, gdyż inne podobne im bandy zawsze planowały atak na szczęśliwszych rabusiów. W tym roku, kiedy jechałem ścieżką przez tajgę bikińską, postrachem wszystkich był bandyta, znany pod przezwiskiem „Jednooki“. Imię to strachem i grozą przejmowało nielegalnych, a nawet i legalnych mieszkańców tajgi, bo „Jednooki“ umiał napadać nieoczekiwanie i zawsze pomyślnie dla siebie, był zaś bezwzględny i okrutny dla przeciwników, rabując ich do ostatniego ziarnka złota, do ostatniej koszuli, przyczem torturował opornych i ukrywających swą zdobycz, a później zawsze podcinał wszystkim gardła.
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.