Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy tej operacji zwykle mawiał do swych pięciu pomocników, takich samych okrutników, jak sam:
— Zabić wszystkich, żeby nikt nie został ani dla zemsty, ani dla plotek!
Jednak nie słyszałem o nim jeszcze wtedy, gdy, opuściwszy małą, odludną stację kolejową, konno zagłębiałem się w tajgę, spotykając po drodze dość rzadkie wsie ukraińców z nad Dniestru, przywiezionych tu przez rząd rosyjski w celach kolonizacyjnych.
Pamiętam gorące południe lipcowe, gdy wjeżdżałem do małej wsi, z dziesięciu chat złożonej, na lewym brzegu Bikina. Nikt nie wychodził z domu na widok mej skromnej ekspedycji, złożonej z trzech ludzi i pięciu koni. Kobiety, wyjrzawszy przez okno, natychmiast się chowały, nawet dzieci nie pokazywały się na ulicy. Zatrzymałem się przy jednym z domków, który wydał mi się czystszy i bogatszy, i zapukałem do bramy. Długo nikt mi nie odpowiadał, chociaż słyszałem, że ktoś kilka razy trzaskał drzwiami, wychodzącemi na podwórze, przywiązywał rwącego się na łańcuchu psa i mruczał coś półgłosem.
— Powarjowaliście tam do djabła, czy co?! — krzyknął jeden z mych kozaków, rozwścieczony powolnością właścicieli domu. — Człowieka uczonego zmuszacie stać na takim skwarze!
Ten wykrzyknik poskutkował. Po chwili zjawiła się niemłoda już kobieta, otworzyła bramę i poprowadziła nas do izby, tłómacząc się:
— Jesteśmy nastraszeni, panie, wybaczcie! Chodzi tu po ludziach pogłoska, że „Jednooki“ grasuje gdzieś wpobliżu i zamierza przyjść do nas, aby wziąć okup. Nasi chłopi może mu dadzą radę, ale później przyjadą urzędnicy i policja, zaczną się awantury, śledztwo, sąd;