Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

raz zawieszano ją na wysokich gałęziach, gdzie miała wisieć do czasu, aż rzemień, przegniwszy lub spróchniawszy, pęknie, i trumna spadnie w wysoką trawę. Praktyka goldzka wskazuje, że przeciąg czasu, niezbędny dla zgnicia rzemienia, jest dostateczny dla zupełnego zaniku ciała zmarłego, z którego pozostają wtedy tylko kości. Często zdarzało mi się widzieć wiszące trumny, w których urządzały sobie gniazda jaskółki skalne, różne drobne ptaszki, lub nawet biała polarna sowa (Nyctea nivea).
Życie jest zawsze bezwzględne. Nic go nie obchodzi i nie wzrusza śmierć. Omija ją ono, jak się omija stos kamieni, zagradzających drogę, jak się obchodzi inną nieuniknioną przeszkodę, spotkaną na drodze. Obojętność natury względem śmierci jest nadzwyczajna, ale ta cecha jej nie jest właściwa ludziom. Ci czują instynktowną odrazę, lęk przed niezgłębioną otchłanią śmierci, przeczuwając na jej dnie albo nieznane, nowe życie, albo nicość.
Gdy nieboszczyk już spokojnie kołysał się pod konarami drzewa, oświetlony od dołu krwawym blaskiem ogniska, szaman podszedł do Goldów i, usiadłszy, przyjął od najstarszego z nich kawał mięsa i kubek alkoholu. Gdy zjadł i wypił, wtedy dopiero Goldowie powstali z swych miejsc i zbliżyli się do nas, witając i pytając o naszą drogę i zamiary.
Po chwili już siedzieliśmy w otoczeniu Goldów przy ognisku. Przyglądałem się z ciekawością ich poważnym, rozsądnym twarzom, zupełnie pozbawionym uśmiechu. Nie wiem, czem się to tłómaczy, czy jakiemiś atawistycznemi cechami, czy też... alkoholizmem, często bowiem obserwowałem, że chroniczni, nałogowi pijacy są zwykle nader poważni i wcale nieskłonni do