Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

nawet sporą szczyptę soli włożył sobie do ust, tylko nie sprzeniewierzył fajek i bobu.
Po tej ceremonji nastąpiły tańce rytualne szamana.
Posiadał on stanowczo zdolności choreograficzne. Skakał wysoko i zręcznie, wykonywając w powietrzu różne ruchy rękami i nogami; tupał w takt szybkiego warkotu bębna, obracał się na jednej nodze tak szybko, że trudno było rozróżnić jego twarz. Tańczył długo, zgrzał się ogromnie i zaczął, nie przerywając tańca, zrzucać z siebie amulety, kapelusz i wierzchnie ubranie, wreszcie pozostał obnażony do pasa, ale wciąż jeszcze tańczył, wywijając chudemi rękami i konwulsyjnie wykręcając nagie ramiona. Potem stanął. Stanął odrazu, jak jakaś sprawna maszyna i, schwyciwszy ubranie i rzemyki z amuletami, podszedł do Goldów i oznajmił im, że dusze zmarłych ofiary przyjęły, a więc dla nowej duszy będą łaskawe.
Czarownik ponownie napił się herbaty, nieco ochłonął, ubrał się, pociągnął ze stojącej do ogólnego użytku misy z wódką, zagryzł kawałkiem pieczonego mięsiwa i znowu się podniósł.
Tym razem nic na siebie nie włożył. Wziął tylko dwie malutkie deseczki z włożonym pomiędzy nie skrawkiem cienkiej, jak bibuła, białej kory brzozowej i powolnym krokiem oddalił się w stronę zawieszonego przez siebie nieboszczyka. Stał tam długo, milcząc, jakby w skupieniu, o ile nie było to skutkiem działania wódki, potem zaś usłyszeliśmy dźwięk słaby, jak brzęczenie komara. Szedł on zdaleka, zrozumiałem tedy, że szaman wydobywa go z deseczek, które włożył w usta.
To brzęczenie jednak potęgowało się z każdą chwilą, aż wreszcie przeszło w nieustające basowe