poruszenie, że czułem poprostu przykrość, gdy nasunęły mi się wspomnienia ohydnej nocnej orgji w lesie na cmentarzysku z zawieszonemi trupami na gałęziach dębu.
Tajga usuryjska jest przepełniona bogactwami. Obfituje ona w najdroższe futra, złoto, barwne kamienie, dżen-szeng, we wspaniałe ryby, a poza tem w zapasy żywności dla tysięcy ludzi, złożonej z mięsa ptaków, jeleni, łosiów i saren. Jest to więc zrozumiałe, że ludzie przedzierają się przez knieje, szukając tych bogactw i sposobów do życia. Naturalnie, za temi ludźmi idą inni, bardziej przedsiębiorczy pozbawieni nawet śladów zasad moralnych. Są to ludzie-„tygrysy“. Już pisałem o „Jednookim“, o bandach zbójów i innych zbrodniarzy, grasujących w lasach i polujących na ludzi i ich dobytek, z takim trudem wyrwany z ziemi, wody i kniei.
„Ludzie-tygrysy...“ Tak poetycznie nazwał tych „konkwistadorów“ leśnych jeden z myśliwych chińskich na rzece Ula-cho, nieraz przez nich krzywdzony, chociaż „tygrysy“ to przeważnie Chińczycy. Są to luźne, lecz dobrze zorganizowane bandy chunchuzów, które się wyłaniają z pośród miljonów stale głodnych synów „Państwa Niebieskiego“, bezrobotnych kulisów, oraz dezerterów niedyscyplinowanej armji chińskiej.
Takie zrozpaczone lub awanturnicze osobniki zaopatrują się w broń i wyruszają na przygody i po łupy. W Chinach z ich gęstą ludnością i nędzą nie mają oni