Karmiłem niemi w ciągu dwóch tygodni ze dwadzieścia rodzin, a tak mi zbrzydło to białe, smaczne mięso, że później wogóle na Dalekim Wschodzie prawie go nie jadałem, chyba w formie ulubionej we Władywostoku zupy z bażanta... na szampanie.
Jednostajne i łatwe strzelanie do bażantów, sprzykrzyło mi się szybko, i zapragnąłem silniejszych wrażeń myśliwskich. Takich dostarczało polowanie na dziki (sus scrofa). Na Suczanie nie jest ono wcale bezpieczne, gdyż zwykle odbywa się wśród bardzo gęstych krzaków dębowych i wysokiej trawy, dochodzącej do ramion dorosłego mężczyzny. W tych zaroślach dziki objadają się żołędziami, spadającemi z dębów i z buków, spędzając tam całe dni, nocami zaś wychodzą na pola i plądrują je najokropniej.
Kozak Kungutow zawiózł mię do miejscowości Aksiejewka, gdzie w lesie były dziki. Zabrałem z sobą swój karabin Henela, z lunetą na lufie, i zaopatrzyłem się w kule „dum-dum“.
Kungutow opowiadał mi o przygodach myśliwych, polujących na dziki, przygodach niezupełnie miłych, juk naprzykład rozprucie brzucha przez ranionego odyńca, lub zdarcie kłem grubej warstwy skóry i mięśni na łydce niefortunnego strzelca i coś jeszcze w tym rodzaju.
Przerwałem potok jego martyrologicznych opowieści pytaniem:
— Powiedzcie mi lepiej, dlaczego was nazywają „pijanym tygrysem“?
Uśmiechnął się, lekceważąco kiwając głową.
— Gadanie ludzkie! — zaśmiał się. — Niewarto opowiadać!
— Opowiedzcie! — prosiłem.
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.