Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

— E — rzekł głosem niezadowolonym. — Zdarzył się raz taki wypadek, a ludziska zaraz przyczepią jakiś przydomek. Było to, panie, tak... Przyjechał do kopalni suczańskich gubernator z Władywostoku. Od nas do stacji kolei jechał końmi, a ja byłem wyznaczony do eskortowania go konno. Gdy przybyliśmy na stację, generał na pożegnanie dał mi w nagrodę złotą dziesięciorublówkę. Rozumiecie, panie, że każdy porządny i zdrowy człowiek w takim wypadku musi trochę pohulać. Pohulałem też trochę na stacji kolejowej w bufecie, a rano już siedziałem na koniu i jechałem do domu ścieżką obok plantu kolejowego. W głowie miałem taki łomot, huk i dzwonienie, że ciągle myślałem o toczącej się gdzieś bitwie z udziałem artylerji. Strasznie byłem wtedy pijany, strasznie! Jadę i kiwam się na siodle. Naraz koń się czegoś przeląkł, rzucił się w krzaki, a ja spadłem z siodła i, poczuwszy wysoką i miękką trawę, zasnąłem, jak kamień. Było to już dawno po zachodzie słońca, i zmrok zapadał na dobre. Gdy się obudziłem, słońce wschodziło. Podniosłem głowę — boli, cięży, jakby kto do niej ołowiu napakował. Chciałem zasnąć — nie mogłem! Podniosłem się na kolana i rozglądam się, żeby zrozumieć, gdzie jestem. Nagle włosy powstały mi na głowie...
— Na nasypie kolejowym stał tygrys i, wywijając ogonem, patrzył na mnie. Nie można było zwlekać! Zdjąłem karabin, zawieszony przez ramię, wymierzyłem i, strzeliwszy, schowałem się za krzaki.
— Po chwili wyjrzałem. Na plancie stał tygrys i patrzył w moją stronę. Byłem przekonany, że chybiłem, co po pijanemu łatwo się mogło przytrafić, więc znowu dałem ognia i znowu się schowałem. Mierzyłem do-