Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

płetwach, szczerzyły kły i urywanem, gniewnem szczekaniem usiłowały nas nastraszyć. To było jedyną oznaką protestu owych bezbronnych, spokojnych stworzeń. Zatłukliśmy około sto sztuk, wybijając największe okazy. W tym celu, wszedłszy na wzgórze, gdzie były stare foki, wybiliśmy je co do nogi. Lecz popełniliśmy wielki błąd, ominęliśmy bowiem w ten sposób stado, które pozostało pomiędzy nami a morzem. Poniewczasie już zrozumieliśmy swą pomyłkę strategiczną: całe stado, liczące niemniej niż 1500 fok rzuciło się w morze i znikło w jego falach.
— Później już objaśniono nas, że prawdziwi myśliwi zaganiają foki na środek wyspy i wybijają codziennie pewną ich ilość. Reszta zaś nie może dotrzeć do morza i ostatecznie ginie, również z rąk myśliwych. Foki, któreśmy wykryli, były szczęśliwsze, gdyż, straciwszy ze sto swych towarzyszek, zdołały uciec do morza i już na ląd nie powróciły, chociaż oczekiwaliśmy ich przez kilka dni, pracując ciężko nad obdzieraniem ze skór obfitego łupu.
— Ruszywszy dalej, wykryliśmy jeszcze jeden punkt na brzegu południowej wyspy grupy Komandorskiej, gdzie zdobyliśmy 85 skór fokowych i wówczas machnęliśmy się wprost na południe, mijając Petropawłowsk i płynąc w stronę Sachalinu, skąd, po krótkim popasie w porcie Due, popłynęliśmy do Władywostoku. Tu zarobiliśmy dobrze — o, bardzo dobrze! Opłaciły się nam trudy i ryzykowanie życia. Następnego roku odbyliśmy jeszcze pomyślniejszą dla nas podróż na wyspę Berynga. Sprzedaliśmy całą zdobycz Niemcom, którzy, konkurując z Amerykanami, płacili nam olbrzymie ceny.
— Lecz, niestety! — zakończył swoje opowiadanie Chudziakow. — Była to już ostatnia nasza podróż na