morze Berynga. W rok później rząd posłał tam urzędników i oddział zbrojny dla ochrony fok od cudzoziemców i Rosjan. Od tej chwili można było działać tylko, jako kłusownicy, my zaś z bratem tego nie pochwalamy...
— Cóż zrobiliście ze swemi żaglowcami? — pytałem, zaciekawiony szczegółami tej morskiej przygody odważnych żeglarzy.
— Długo jeszcze nam służyły — odpowiedział. — Urządziliśmy się tak, że jeden z nas prowadził interesy w kraju; organizował oddziały myśliwych na sobole, niedźwiedzie, tygrysy, kuny, wiewiórki, łosie, jelenie, skupował dżen-szeng, złoto i jelenie rogi wiosenne, czyli „panty“, wyrąbywał las i przygotowywał nowe place dla kultury pszenicy, bobu i prosa, budował tłocznie dla produkowania oleju z bobu-soya, wznosił nowe domy lub wykonywał dostawy drzewa dla kolei, albo też odkrywał i sprzedawał nowe tereny z pokładami węgla, złota i rudy; drugi z nas płynął na morze Ochockie, gdzie koło wysp Szantarskich polował na wieloryby, wydobywał z nich tłuszcz i fiszbin, łapał łososie i śledzie i sprzedawał ten drogi i poszukiwany towar we Władywostoku lub nawet w Szanhaju, dokąd udawaliśmy się na naszych żaglowcach kilkakrotnie, i skąd przywoziliśmy znowu herbatę chińską, „czesuczę“[1] i angielskie materjały wełniane. Pewnego lata mój brat młodszy dopłynął znowu do morza Berynga i tam, na brzegu zatoki Anadyr wykrył znaczną ilość wyrzucanych przez morze bursztynów i ambry. Przywiózł z tej dalekiej zatoki duże bursztyny, których odłamki ważyły nieraz po kilka funtów. A były one
- ↑ Tkanina chińska z surowego jedwabiu.