Dziesiątki rodzin, przyjeżdżających tam w lecie na kurację, znajdowały przytułek w klasztorze, pomoc lekarską i uzdrowienie.
Główną cechą tego źródła była wysoka radioaktywność jego wody, trwałość pochłoniętej przez nią emanacji. Wobec tego działanie owego źródła na chorych było bardzo szybkie i skuteczne.
Opowiadano mi, że w okolicach klasztoru są i inne źródła mineralne, więc Towarzystwo Geograficzne poleciło mi tę kwestję zbadać, a wodę z tych źródeł poddać ścisłej analizie chemicznej.
Spełniając to polecenie, bardzo starannie zwiedzałem obwód klasztorny, lecz oprócz jednego małego źródła z wodą, zawierającą dość znaczne ilości kwasu węglowego a wypływającego z pod skał dolomitowych, nic nie znalazłem. Natomiast widziałem dużo ciekawych rzeczy, charakteryzujących życie na tych kresach.
O jakieś 50 kilometrów na wschód od klasztoru spotkałem w lesie na brzegu małej rzeczki górskiej „koczowisko nieboszczyków“.
Na polanie i na brzegu stało mniej więcej 20 jurt, czyli wigwamów, zbudowanych z cienkich brzozowych i pokrytych korą brzozową drągów. Ze spiczastych wierzchołków jurt nie wznosiły się, jak zwykle, smugi dymu z palących się wewnątrz ognisk. Przy jednym z namiotów siedział skulony człowiek. Zgraja czarnych, kosmatych psów, ze śpiczastemi uszami i z wilczemi ogonami wałęsała się pomiędzy jurtami, groźnie warcząc i staczając z sobą walki o coś, czego nie mogliśmy zdala dojrzeć.
— To niezawodnie koczowisko Oroczonńw! — objaśnił mnie mój przewodnik-mnich. — Przybywają tu oni wczesną jesienią na zimowe polowanie na sobole.
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.