szerokiemi piórkami. Podobno kaczka ta wije sobie gniazdo nie w trawie, lecz na drzewach. W jaki sposób zabłąkała się aż tu, tak daleko na północy? Była to z pewnością cała tragedja. Odłączywszy się od swego stada, przyłączyła się do północnych towarzyszek i z niemi razem przyleciała na Hankę, gdzie dosięgnął ją strzał myśliwego. Zabił m trzy czerwone kazarki (Casarea rutila), które w Mongolji nazywają „ptakami-lamami“ z powodu czerwonego opierzenia, przypominającego kolorem płaszcze lamów-kapłanów.
Gdy słońce wzeszło na dobre, ptactwo zaczęło omijać nasze zasadzki. I wówczas podziwiałem ostrość wzroku, spostrzegawczość i ostrożność ptaków, które z wielkiej odległości umiały zawsze dostrzec niebezpieczeństwo: albo wzbijały się one na niedosiężną dla strzału wysokość, albo, zmieniając kierunek lotu, pozostawały poza strzałem.
Musieliśmy zaprzestać polowania i zebraliśmy się przy ognisku, gdzie już oczekiwały na nas gorąca herbata i upieczone na rożnie kaczki i gęsi, co bardzo umiejętnie i szybko czynił nasz usłużny kozak.
Po rannem śniadaniu moi towarzysze znowu się pokładli spać, ja zaś, zabrawszy psa, zanurzyłem się w morze sitowia i sczerniałej zeszłorocznej trawy. Co chwila wyrywały się bekasy i kuliki. Lecz nie strzelałem do nich, gdyż w nabojach miałem gruby śrut, a zresztą już wiedziałem, że muszę oszczędzać swe zapasy myśliwskie. Na bekasy polowałem kilkakrotnie