Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

Szczególnie moknące w wodzie czaple, niechętnie przypatrując się publiczności, czyniły jakieś bardzo zjadliwe uwagi pod czyimś adresem, gdyż cała rzesza potem zaczynała na różne tony straszliwie hałasować.
Byłem pewny, że czaple krytykowały kokieterję srebrzystych łabędzi, które się na środku jeziora kąpały, fryzowały czarnemi dziobami śnieżyste pióra i robiły sobie „manicure“.
Dumne ptaki trzymały się zdala od innych i z pogardą przyglądały się tłumowi, co wzbudzało widocznie jego zazdrość i nienawiść; czaple zaś, korzystając z ogólnego wzburzenia i niechęci, agitowały przeciw pięknym ptakom w sposób nieznaczny a skuteczny.
Lecz nagle wszystko umilkło na chwilę, a później z przeraźliwemi krzykami zaczęło się zrywać i lecieć w różne strony w szalonym popłochu.
Wtedy zobaczyłem chyżego sokoła-sapsana, który wysunął się niepostrzeżenie z za krzaków, w mgnieniu oka wzbił się wysoko nad jeziorem i, jak kamień, spadł na stado kaczek, spokojnie żerujących przy kępie trzcin. Błyskawicznie porwał jedną z nich i uniósł nad wodę, lecąc w stronę pagórków, ciągnących się ku północy.
Napad drapieżnika pobudził me instynkty krwiożercze. Dałem z Winchestera trzy strzały, jeden po drugim, mierząc do żórawi. Dwa padły, ciężko uderzając piersiami o piasek nadbrzeżny. Zdobyłem obydwa okazy egzotyczne: chińskiego i japońskiego żórawia.
Po chwili na brzegu i na powierzchni jeziora nie było żadnych śladów życia, tylko mój czarny wyżeł biegał, jak szalony, węsząc miejsca, które ptaki opuściły; to znowu, przystając, ze zdziwieniem się oglą-