Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

ugodzony w skrzydło, wpadł w trzciny, rosnące po drugiej stronie rzeczki. Byłem więc zmuszony przejść na przeciwległy brzeg. Zebrawszy swoje siano, rzuciłem je na wodę grubą warstwą i natychmiast, ledwie dotykając go nogami, dla których dość było najlżejszego oparcia, przebiegłem na drugą stronę. Podniosłem pelikana i, dobiwszy go, powracałem ze swym łupem.
Zatrzymawszy się około „mostu“ z siana, przerzuciłem na lód swą zdobycz w stronę pozostawionej na brzegu strzelby, sam zaś, rozpędziwszy się, spróbowałem poprzedniego sposobu przeprawy. Lecz siano, które zdążyło już namoknąć, natychmiast zatonęło.
Runąłem w wodę, pogrążając się w niej z głową. Gdy, poruszając nogami i rękami, starałem się wypłynąć na powierzchnię, głowa moja uderzyła o lód, który mię nie puszczał. Błysnęła mi ostra myśl, że jestem pod lodem i że nie mogę tracić ani chwili. I nagle przypomniałem sobie zupełnie wyraźnie, że wpadłem pod lód twarzą naprzód, a więc przestrzeń wolna od lodu jest poza mną. Odtrącając się od lodu rękami i walcząc z prądem, posuwałem się plecami naprzód, i po paru sekundach woda wyrzuciła mię. Głowa moja była już na powietrzu. Obejrzałem się. „Wierny“ stał na lodzie i, przechyliwszy łeb na bok, ze zdziwieniem mi się przyglądał. Z trudnością wydostałem się z głębokiej i wartkiej rzeczki na jej stromy, błotnisty brzeg i smutny, mokry i drżący skierowałem się do obozu. Tam przebrałem się i wysuszyłem, towarzysze zaś moi dali mi wódki z pieprzem, co doskonale rozgrzewa. Przed zachodem słońca siedziałem już w zasadzce na sarny w zaroślach przy Starem Jeziorze, przypominając sobie szczegóły niebezpiecznej przygody tego dnia.