Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

od nas spostrzegłem mały ognik. Było rzeczą jasną, że nie jesteśmy samotni na trzęsawisku. Jacyś ludzie palili ognisko, siedząc przy niem, jak my przy swojem, gwarzyli, myśleli, cieszyli się lub tęsknili. Czasami można było zauważyć, że jakaś czarna sylwetka przesuwała się na tle płonącego ogniska lub nawet całkiem je zasłaniała.
Jacyś ludzie czaili się w tych moczarach. Co tam robili? Nie byli to ani myśliwi, ani też rybacy, gdyż nie była to pora właściwa dla tego rodzaju zajęć. Zaciekawił mię dlaczegoś ten ogień tajemniczo i dyskretnie połyskujący w zaroślach.
Nazajutrz od rana, zapamiętawszy kierunek, ruszyłem na poszukiwania naszych sąsiadów, którzy przybyli tu pewno nie poto, aby wsadzać ryby do formaliny, lub wbijać motyle i żuki na szpilki.
Posuwałem się brzegiem niewielkiej lecz głębokiej rzeczułki, która, szumiąc i pluskając na zakrętach, biegła do Hanki.
Czasami samotny kaczor wypłynął z trzcin, lecz, zauważywszy mnie, w popłochu rzucał się zpowrotem w gąszcz, gdzie jego małżonka siedziała z pewnością w gnieździe na jajach. Czarne kuliki o białych piersiach i ogonach, pogwizdując przeciągle, leciały przede mną wzdłuż brzegu, co chwila siadając na żwirze poto tylko, aby się natychmiast zerwać i odlecieć nieco dalej. Ryby pluskały w zacisznych zatokach i na mieliznach. Kwilił sęp, zawieszony pod srebrzystym, jak łabędź, obłokiem, wypatrując łupu w postaci żaby lub wyrzuconej na brzeg martwej ryby.
Nagle usłyszałem miarowy plusk wody i cichą pieśń rosyjską:
„Sam na świecie samotny,