Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale...
Nie zwracając uwagi na moje „ale“, profesor ciągnął dalej.
— Dla pana, jako dla myśliwego i literata, jest to doskonała gratka!
— A co się tam strzela? — zapytałem.
— Niedźwiedzie, jelenie, cietrzewie, a nawet w górach są podobno jakieś „tury“. Są to olbrzymie byki górskie, coś w rodzaju żubrów czy bizonów! — odpowiedział.
— Jadę! — zawołałem w słuchawkę telefonu.
— Jutro o trzeciej po południu odchodzi ekspres syberyjski — zakończył rozmowę profesor. — Do widzenia!
Siadłem przy biurku i napisałem do swego znajomego, że przyjechać nie mogę, gdyż jadę na Syberję, na Ałtaj, o którym dawno marzyłem.
Nazajutrz wygodny ekspres syberyjski już wiózł mię na wschód, w stronę gór Uralskich; poza mną pozostały dymiące kominy fabryk petersburskich i zgiełk wspaniałych i szerokich ulic stolicy Rosji.
Doprawdy człowiek nigdy nie wie, co go czeka!
Na szósty dzień podróży przyjechaliśmy do naukowego środowiska Syberji, do Tomska, położonego nad rzeką Tom, dopływem rzeki Ob, która ma swe źródła w górach Ałtajskich, a ujście w oceanie Lodowatym.
Tu dostaliśmy od władz potrzebne dokumenty, a w bibljotece uniwersyteckiej zebraliśmy materjały z literatury naukowej, dotyczące kraju, który mieliśmy zwiedzić. Bardzo cennych wskazówek co do Ałtaju udzielił nam rektor uniwersytetu, prof. dr. W. W. Sapożnikow.