Po paru dniach pobytu w Tomsku, na małym parowcu wyruszyliśmy w dalszą drogę. Z prądem Tomi dopłynęliśmy do Obi, i tu zaczęła się uciążliwa podróż pod prąd tej potężnej rzeki, walka z mieliznami piaszczystemi i z nagromadzonemi w wielu miejscach drzewami, wyrwanemi z nadbrzeżnych lasów przez powodzie wiosenne.
Płynęliśmy bardzo wolno, często zaczepialiśmy się o zatopione kłody, z łatwością osiadaliśmy na piaskach i z trudem z nich spływaliśmy. Majtek, stojący na dziobie statku, co chwila wykrzykiwał, mierząc głębokość:
— Baczność! 3 stopy... dwie... jedna... Siedzimy!
Nudna to była podróż, gdyż i krajobrazy oczu nie cieszyły! Płynęliśmy pomiędzy niskiemi wysepkami, porosłemi wikliną, lub blisko brzegów jednostajnych, zarośniętych krzakami albo laskami brzozowemi, mocno już wytrzebionemi. Jedyną naszą rozrywką było jedzenie. Boże wielki! Jakiż mieliśmy apetyt na tym statku, który, jak niezgrabny żółw, borykał się z prądem mętnej, żółtej Obi. Coprawda, jedzenie było niezwykłe. Rybacy nadbrzeżni dostarczali kucharzowi świeżych sterletów, nelm[1] i maksunów[1], a był to taki przysmak, że zapominaliśmy czasami o naszym żółwim statku.
Wreszcie dogramolił się on do Nowo-Mikołajewska, wtedy jeszcze osady, obecnie zaś stolicy sowieckiej Syberji, miasta położonego na prawym brzegu Obi, przy kolei, gdzie zbudowano olbrzymi most przez rzekę. Miasto, połączone rzeką z żyznemi, rolniczemi