Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

pała wprost na ulicy lub w rowach przydrożnych. Mieliśmy jednak nadzieję, że uda nam się nareszcie trochę wypoczął i zasnąć. Niestety! Ta noc była pełna wypadków i trwogi.
Zaledwieśmy się położyli, gdy rozległ się na ulicy przeraźliwy krzyk.
— Gore! Gore!...
Wypadłszy z domu, zobaczyliśmy, że na dwóch krańcach wsi dwa domy stały w płomieniach i sąsiednie już się zajmowały. Zorganizowaliśmy ratunek, a nie było to łatwą rzeczą z na wpół przytomnymi chłopami.
— Do djabła! — mruczał profesor, patrząc na zataczających się chłopów. — Taki osobnik, przesiąknięty alkoholem, przy ogniu sam się może zapalić, jak zepsuta lampka spirytusowa.
Dwie chaty się spaliły, reszta ocalała.
W spalonych chatach zginęły dwie rodziny. Gdy pożar się skończył, skierowaliśmy się ku swej kwaterze, aby wypocząć, lecz nagle rozległy się znowu hałasy i krzyki.
— Nowa awantura! — zawołał profesor Zaleski. — No, no, wesołe tu miejsce, nie znudzimy się!
Zobaczyliśmy wkrótce tłum chłopów, prowadzących jakiegoś człowieka. Co chwila wznosiły się nad nim pięści i kije.
Pośpieszyliśmy z pomocą. Okazało się, że był to podpalacz. Cała sprawa miała miejscowy etnograficzny koloryt: chłopi napadli na stada Kirgizów, Kirgizi przez zemstę podpalili wieś.
Podpalacza, który się ukrył za wsią, w trawie, schwytano i teraz musiał on zginął drogą samosądu.
Już nie wiele mu się coprawda należało, gdyż tłum zbił go tak, że twarzy i głowy Kirgiza już nie