Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

sublimatem i strychniną, rozrzuciłem w tych miejscowościach, gdzie widywałem berkuty. To poskutkowało, gdyż pierwszego zaraz dnia zdobyłem w ten sposób aż dwa okazy.
Jeden z nich miał od jednego końca skrzydeł do drugiego 2 metry 35 centymetrów, drugi był znacznie mniejszy. Ale rzecz dziwna: od tego czasu już żaden berkut, ani inny ptak drapieżny nie tknął zatrutych kaczek, chociaż dwa lisy i jeden tchórz spróbowały tego przysmaku i rozstały się z życiem.
Widząc mój zapał myśliwski, Suliman pewnej niedzieli, tajemniczo się uśmiechając, odjechał, obiecując mi wielką niespodziankę. Oczekiwałem jego powrotu z niecierpliwością. Wrócił wraz z pięciu innymi młodymi Kirgizami i z doskonałym wierzchowcem. Włożył na niego moje siodło i zaprosił mię na przejażdżkę po stepie. Nie chciał nic więcej powiedzieć, lecz czułem, że będzie to coś nadzwyczajnego.
Przejechaliśmy już około 20 kilometrów, gdy zobaczyliśmy przed sobą dość obszerne błoto, zarośnięte krzakami.
Kirgizi zatrzymali konie, Suliman zaś zwrócił się do mnie z powagą:
— Wilki coraz częściej napadają na nasze stada i porywają owce i jagnięta. W tych krzakach są wilcze legowiska. Chcemy zapolować!...
— Zdrajco!... — zawołałem. — Dlaczegóż nic mi o tem nie powiedziałeś? Wziąłbym był ze sobą strzelbę!
— To zbyteczne! — odparł. — Zapolujemy po naszemu!...
Mówiąc to, podał mi ciężki nahaj o długiej rękojeści i krótkim rzemieniu, zakończonym dużą kulą ołowianą.