w mieście zaś — zbieranie tematów literackich. Jedź pan, bo to może być ciekawe, tylko zabierz z sobą mój rewolwer!
O, ten rewolwer profesora! Był to archeologiczny zabytek, buldog najstarszego systemu, zardzewiały aż do nieprzyzwoitości, a posiadający tylko dwa naboje. Ten rewolwer zawsze figurował w spisie przedmiotów, zabieranych przez profesora na wyprawy, lecz pozostawał schowany w najgłębszym kącie największego kufra tak dobrze, że odnaleźć go było niepodobieństwem. Nie odszukałem go i tym razem, ale zato Bogaczew dał mi dobry rewolwer systemu Nagana i ślepą latarkę. Około 9-ej wieczorem już siedzieliśmy w dużym „tarantasie“, zaprzężonym w czwórkę doskonałych koni.
Naprzeciwko nas siedział olbrzymi, rudowłosy policjant o wesołej, śmiałej twarzy, nazwiskiem Sokołow.
— Ilu jest zbrodniarzy? — spytałem policmajstra.
— Pięciu! — odparł. Widząc zaś, że ze zdziwieniem patrzę na nieliczny skład naszego oddziału, roześmiał się i rzekł:
— Na nich dość jednego Sokołowa, bo to, panie, maszyna a nie człowiek! Tymczasem jest nas trzech, więc podzielimy się w ten sposób: Sokołow weźmie dwóch, ja — dwóch, a pan jednego. Zgoda?
Kiwnąłem głową i zapytałem.
— A jak mam go brać?
— Za co brać, chce pan zapytać? — zaśmiał się Bogaczew. — Za gardło, panie, tylko za gardło, bo inaczej się wymknie!
— Hm! — mruknąłem do siebie. — Coprawda, wolałbym patrzyć na walkę, a nie brać w niej zbyt czynnego udziału i łapać kogoś za gardło!
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.