chałem tedy do chaty, która wydała mi się czystszą od innych i poprosiłem o gościnność.
— Proszę! — odpowiedział gospodarz, poważny, sędziwy chłop. — Będzie pan miał towarzystwo, bo tu z Ongudaja przyjechała jakaś pani.
Poprowadził mego konia do stajni, ja zaś, zdjąwszy swój skórzany worek, wszedłem do izby. Przy świetle lampy spostrzegłem młodą, ciemno ubraną kobietę, o dużych, czarnych oczach i inteligentnej, smutnej twarzy. Gdy się ukłoniłem, rzuciła na mnie niechętne spojrzenie i ledwie kiwnęła mi głową.
Podczas wspólnej z gospodarzami wieczerzy rozmawiałem z nieznajomą i dowiedziałem się, że była żoną inżyniera, z którym przyjechała do Ongudaja, — stacji klimatycznej w górach Ałtajskich, chętnie uczęszczanej przez mieszkańców miast Zachodniej Syberji.
Zdziwiło mię, że sama przybyła do tej wioski, oddalonej od głównej drogi, ale nie pytałem, bo, zresztą, co mię to mogło obchodzić?
Pod koniec wieczerzy otworzyły się cicho drzwi, i wszedł wysoki, chudy człowiek, o pałających oczach i czarnych, już siwiejących na skroniach, długich włosach, spadających mu na ramiona. Ubrany był w habit mniszy, na piersiach miał srebrny krzyż, zwisający na łańcuchu.
Przeżegnał się i usiadł przy stole. Jakaś trwoga wyjrzała z pełnych uszanowania oczu chłopów, gdy spoglądali na nowego gościa. Ten zaś siedział wyprostowany, nieruchomy i milczący. Obserwowałem go bacznie i nagle spostrzegłem, że oczy mnicha spotkały się ze smutnemi, prawie tragicznemi oczami kobiety, która nagle spłonęła rumieńcem, a potem straszliwie zbladła; z kurczowych ruchów cienkich palców
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.