Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.

mogłem sądzić o jej niepokoju wewnętrznym. Mnich siedział również ze splecionemi palcami, a ściskał je coraz silniej, aż poczęły trzeszczeć w stawach.
Coś się działo w tej izbie i w tej odludnej wiosce. Lecz co?
Mój instynkt literacki zmusił mię do pozostania w tej osadzie do chwili rozwiązania dziwnej tajemnicy.
Mnich wypił szklankę herbaty, podniósł się, pobłogosławił obecnych i głuchym, przenikliwym głosem powiedział:
— Jutro niedziela... Będę odprawiał nabożeństwo...
Jeszcze raz spojrzał ostrym, przejmującym wzrokiem na kobietę, która siedziała z głową, nisko spuszczoną, podniósł rękę do błogosławieństwa, szerokim ruchem przeżegnał wszystkich zebranych i wyszedł, szczelnie zamknąwszy drzwi za sobą.
W izbie zapanowało długie milczenie.
Uważnie przyglądałem się obecnym, a myśl pracowała, gubiąc się w domysłach.
— Straszny to mnich! — odezwał się gospodarz z ciężkiem westchnieniem.
— Oj, tak! — zawtórowały mu dwie kobiety wiejskie. — Straszny!...
— Świątobliwy człowiek! — gorącym, niespodziewanie silnym głosem wybuchła nieznajoma. — Wielką prawdę głosi ten mnich, a jeżeli jest ona straszna, to czyż nasze grzechy nie są stokroć straszniejsze? On, świątobliwy, jeszcze bardziej za nas cierpi!
Podczas tej gorącej mowy uwagę moją zwrócił jakiś cień, który zjawił się w oknie, tuż przy szybie, lecz natychmiast znikł w ciemności. Po chwili zjawił się znowu, a wtedy dojrzałem bladą twarz, nos i przejęte trwogą oczy.