Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/320

Ta strona została uwierzytelniona.

Pierwsza ocknęła się z przerażenia nieznajoma. Z przestrachem patrząc na trupa i unosząc suknię nad kałużą krwi, zaczęła ostrożnie stąpać pośród leżących chłopów. Doszła do drzwi i nagle zaczęła biec, ściskając głowę blademi dłońmi i od czasu do czasu wykrzykując jakieś niezrozumiałe słowa.
Mnich, spostrzegłszy ucieczkę kobiety, depcąc po głowach i plecach leżących, wypadł za nią i zaczął gonić.
Wyszedłem z kaplicy i widziałem, że ją dogonił; chwycił w objęcia i zaczął okrywać pocałunkami szyję, czoło, twarz, oczy i usta kobiety. Wydarła mu się, z rozpaczliwym krzykiem, odtrąciła go i uciekła w stronę lasu. Mnich ją gonił.
Pobiegłem za nimi, aby ją bronić. Gdy już las mię ogarnął, spostrzegłem, że ktoś przede mną pędzi krzakami, lecz nie mogłem ani razu dojrzeć biegnącego. Na zakręcie ścieżki dostrzegłem mnicha, który, chcąc kobiecie przeciąć drogę, pobiegł naprzełaj przez zarośla i kępy trzęsawiska. Nagle rozległ się jego ponury głos, pełen zgrozy i strachu:
— O... o... o... Ratujcie!
Echo leśne długo nosiło od konaru do konaru, od skały do skały to pełne trwogi „O... o... o...“.
Dobiegłem do miejsca, skąd rozległ się krzyk mnicha, gdy nagle huknął strzał. Zapadając się głęboko w torfowisko, z trudnością przedzierałem się przez krzaki i — nagle skamieniałem z przerażenia.
Przede mną była mała polana, porośnięta jaskrawo-zielonym mchem.
Trzęsawisko wciągnęło już było człowieka do swej otchłani; na powierzchni pozostawała tylko blada twarz mnicha: szeroko rozwarte, błagające oczy i skrwa-