Wreszcie spojrzałem w twarz bladego człowieka o nienawistnych oczach i rzekłem:
— Byłem na polowaniu przez cały dzień. Nic i nikogo nie spotkałem...
Odwróciłem się i poszedłem przez krzaki ku ścieżce...
— Dziękuję!... — dobiegł mię gorący, przenikliwy szept.
Upadły pierwsze krople deszczu. Szybko szedłem leśną ścieżką, zdążając do domu. Tego samego dnia wyjechałem z wioski, którą obrał był sobie za siedzibę krwawy sekciarz, Stefan Koleśnikow, mnich, zbiegły z jakiegoś klasztoru.
Poza mną pozostała smutna twarz, tragiczne oczy kobiety i drżący z nienawiści surowy sędzia.
Gdym wyjechał za ostatnie zagrody wiejskie, z lasu, od trzęsawisk wiatr przyniósł mi jakieś głosy, wołanie, czy jęk — „o... o!“
Lecz było to echo wspomnień i przeżyć dnia minionego.
Po tych zdarzeniach w małej wiosce, jechałem dalej brzegiem Katuni w silnej rozterce duchowej.
Nic mię nie cieszyło, chociaż pogoda była prześliczna, natura bogata, a widoki cudowne. Przez cały dzień nic nie jadłem i tego dnia dojechałem do Ongudaju.
Jest to duża wieś, malowniczo położona na prawym brzegu wartkiej Katuni, do której z szumem wpa-