Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/326

Ta strona została uwierzytelniona.

naszą zdobycz do Ongudaja, dokąd przybyliśmy dopiero wieczorem.
Tak świetne polowanie bardzo nam się podobało, więc nazajutrz wyruszyliśmy znowu. Przejeżdżając przez małą wioskę, zamieszkałą przez Kara-Tatarów, zatrzymaliśmy się dla zmiany koni.
W chacie, oprócz gospodarza, był mały, chudy Tatar, o twarzy zeszpeconej przez ospę. Zająkliwym głosem prosił on, byśmy go za rubla wzięli z sobą, ponieważ zna miejsce, gdzie błąkają się trzy niedźwiedzie, jeden z nich bardzo duży, stary i złośliwy.
Odpowiedzieliśmy, że jest za stary i za słaby na tak ciężkie polowanie, lecz on przeczył temu i na dowód, że będzie nam pożyteczny, oznajmił, iż nosem może zwęszyć niedźwiedzia, a gospodarz, wójt wsi, potwierdził to.
Odmówiliśmy jednak Tatarowi tej przyjemności i daliśmy mu na pociechę 20 kopiejek. Z pogardą odmówił przyjęcia datku i swym jękliwym głosem jął mruczeć:
— Nie będzie powodzenia, nie będzie! Jestem szamanem i wiem, widzę to! Spotkacie niedźwiedzie, jednego, dwóch, trzech... tak trzech, a nie zabijecie żadnego... Stratę mieć będziecie... większą od rubla... większą od rubla!...
Wolski zawołał ze śmiechem:

— Słuchaj, stary! Jeżeli spotkam niedźwiedzia, nie bój się — nie chybię, chociażby w tobie siedziało pięciu szamanów i 25 „szejtanów“[1], bo strzelać umiem. Patrz!...

  1. Djabłów.