wiadomość, że, dojechawszy do miasta Kaińska, zamierzamy następnie powrócić do Petersburga. Poprosił nas o kilka godzin czasu na załatwienie własnych interesów i odjechał. Powrócił zaraz po zachodzie słońca i przyprowadził z sobą młodego wielbłąda, którego ofiarował mi bardzo ostentacyjnie, jako wiernemu „Kunakowi“. Z trudnością udało mi się przekonać go, że nie mogę jechać do stolicy z takiem bydlęciem, i że w Petersburgu na ulicach wszystkie konie powściekałyby się, gdybym wyjechał na swoim wielbłądzie.
Zrozumiał i nie nalegał.
Nocowaliśmy we wsi Kułundzie, ale i w nocy zauważyłem, że Sulimana niema w izbie. Zapytałem gospodarza, gdzie jest. Odpowiedział, że Kirgiz odjechał na wielbłądzie. Rano jednak, gdyśmy się obudzili, Suliman zjawił się z raportem, że wóz jest już zaprzężony, nasze kufry i worki złożone i uwiązane, i że możemy jechać.
Po herbacie ruszyliśmy w drogę. Na przodzie, na dobrym bułanym źrebcu jechał Suliman, obok zaś wozu, trzymając się stale mojej strony, harcował Kirgiz-podlotek o pięknej, śnieżnej twarzy i o rozmarzonych, szeroko otwartych oczach. Wkrótce stwierdziłem, że chłopiec, na zlecenie Sulimana, obsługiwał wyłącznie mnie. Z wielką starannością i tkliwością nalewał mi herbatę i nakładał jedzenie, pakował moje rzeczy, strzepywał kurz z ubrania i z butów i biegał po wodę do picia i mycia.
Wieczorem, gdy na popasie przygotowywał dla mnie pościel i koło poduszki położył pęk kwiatów polnych, spytałem zdumiony, czy to Suliman kazał mu służyć mi tak rozczulająco.
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.