Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/335

Ta strona została uwierzytelniona.

Pokazałem kirgiskiej parze błyski kamieni, jeżeli je trzymać wprost pod promieniami słońca.
Krzyknęli z zachwytu i zdumienia!
Ja tymczasem zmieszałem się z tłumem, obiegłem pociąg i stanąłem przy stopniach innego wagonu, niż ten, w którym już najwygodniej w świecie rozlokował się profesor, ale nie od strony dworca, lecz od strony plantu.
Dzwonek, gwizdek, — głębokie westchnienie lokomotywy, pierwsze drgnienie pociągu i turkot kół... Wskoczyłem do wagonu i zaczaiłem się tak, jakgdybym skradał się do jelenia. Lecz w tym wypadku ja byłem upatrzoną zdobyczą, a więc tem staranniej ukryłem się pomiędzy tobołami i tłumem podróżnych III klasy.
Mignęły mi ostatnie zwrotnice stacji, ostatnie latarnie, ostatnie zabudowania... Nie siadłem jednak odrazu do wagonu, gdzie był profesor, gdyż obawiałem się śmiertelnie, że ujrzę obok niego słodko uśmiechniętą twarzyczkę mojej „hanum“. Wszedłem dopiero na następnej stacji. O szczęście! Hanum nie było! Moje chryzolity uratowały mię. Suliman i Bibi pewno jeszcze przyglądali się błyskom i grze światła, gdy pociąg odszedł, i „hanum“ nie widziała w chwili ruchu pociągu twarzy zdrajcy „męża“.
— Miła, śliczna Bibi-Ajne! myślałem tegoż wieczora. Teraz rozplatasz swe czarne warkocze, sandałem i piżmem uperfumowane, i wyrywasz z nich cztery włosy, aby je rzucić na wszystkie strony świata i zabić wspomnienie o mnie. Nie gniewaj się na mnie! Jesteś prześliczna, cudna, zwinna i wiotka, śpiewasz, jak skowronek stepowy, tańczysz, jak hurysa raju, doskonale przyszywasz guziki i wspaniale robisz na