Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/348

Ta strona została uwierzytelniona.

wartką rzeczułkę, spostrzegłem w gęstych zaroślach rogi łosia. Nie poruszył się nawet, gdy zaczęliśmy krzyczeć i gwizdać. Zdziwiło mię to bardzo i zapytałem mego stangreta, coby to mogło znaczyć?
— W lecie Sachalin nawiedza straszna plaga: gryzące bąki, muchy, meszki i komary — zaczął opowiadanie stangret. — Te owady omal że nie zjadają bydła, źrebiąt i cieląt; o ile nie są one owinięte w płachty lub w rogoże — giną wkrótce po urodzeniu. Dzikie zwierzęta również cierpią od tych owadów; muchy przegryzają im skórę i składają w rany swe zarodki, które, rozwijając się i zamieniając w robaki, wgryzają się w mięśnie, co sprawia szalony ból. Zwierzęta ukrywają się w gęstwinie, gdzie much i bąków jest mniej i bardzo niechętnie z niej wychodzą.
Tak mię objaśnił mój stangret-zabójca, a mówił to z takim wyrazem twarzy, że łatwo można było sobie wyobrazić, jaką plagą są te owady. Zresztą, po zachodzie słońca na własnej skórze się o tem przekonałem. Lecz w chwili, gdy słuchałem tego opowiadania, instynkt myśliwski zmusił mię do urządzenia łowów. Zszedłem z wozu i zaczaiłem się za stromym brzegiem rzeczułki, posławszy przedtem Karanduszwilego i jednego ze stangretów, aby obeszli łosia z dwóch stron i wypędzili go z gęstwiny ku rzeczułce. Siedziałem dość długo, wreszcie usłyszałem krzyki mych pomocników, w parę zaś minut potem trzask gałęzi i odgłosy kopyt na brzegu, zasypanym żwirem. Przygotowałem się do strzału i uniosłem głowę. O sto kroków przede mną stał łoś, uważnie nadsłuchując i ostrożnie strzygąc długiemi uszami. Wysunąłem strzelbę i zacząłem mierzyć do wspaniałego zwierza. Zauważył mię odrazu. Przez mgnienie oka przyglądał mi się, po-