Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/360

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cicho ty, szczenię! — huknął na niego Nosow i kopnął go nogą.
Moi pomocnicy skulili się jeszcze bardziej, a rodzice ponuro spojrzeli w stronę rozbestwionego oficera.
— Zrewidować cały dom! — wrzasnął Nosow.
W kilka minut później jeden z żołnierzy przyniósł znalezione w stodole ubranie i buty Łysakowa ze świeżemi śladami błota.
— Czy był tu kto? — zapytał Nosow.
— Nie! — zabrzmiała odpowiedź.
Nosow uśmiechnął się złowrogo i podniósł oczy na mnie. Myślałem, że zacznie mię indagować, lecz się zorjentował, a może nie chciał w tak prosty sposób załatwić sprawy.
— Tyś widziała tu kogo? — zapytał gospodyni. — Ty? Ty? Ty?
Jedno po drugiem padały pytania i brzmiała jednakowa odpowiedź:
— Nie!...
Żaden z aresztantów nie wydał zbiega, którego gdzieś ukrył Łysakow. Nawet mały Michałek energicznie potrząsnął głową i pisnął swoje: „Nie“.
— Doskonale! — zarechotał oficer. — Wziąć tego małego szczeniaka i wsypać mu pięćdziesiąt nahajów!
Moje wstawiennictwo nie pomogło. Oficer pokazał mi książeczkę z przepisami dla załogi i z wyliczeniem praw i sposobów kary na więźniów.
Żołnierze porwali Michałka i wywlekli go na dziedziniec. Rodzice straszliwie zbledli i kurcz nerwowy przebiegł po ich twarzach. Gdy rozległ się rozpaczliwy krzyk dziecka, Łysakow podniósł mroczne oczy na oficera i szepnął: