Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/361

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie bijcie, panie poruczniku, dziecka, wszystko powiem...
Temu szeptowi odpowiedziały łkania matki i niecierpliwy brzęk kajdan innych aresztantów.
— Hola tam! — wrzasnął oficer. — Przestać!
Żołnierze wprowadzili płaczącego i jęczącego Michałka.
Wyszedłem z izby, gdyż nie chciałem być widzem śledztwa, ani też figurować w roli świadka.
Gdym powrócił do domu, znalazłem tam duże zmiany.
Łysakow leżał w łóżku, rzucał się w gorączce, krzyczał, jęczał i przeklinał. Dostał 150 uderzeń ciężkim nahajem, miał porwany cały grzbiet i stracił dużo krwi. Moi ludzie dostali po 50 batów i nie byli zdolni do dalszej podróży. Żonę Łysakowa oficer zabrał z sobą, jako naocznego świadka przybycia do ich osady zbiega Własienko, którego znaleziono ukrytego w kępach na błocie, o kilometr od osady.
Mały Michałek, śmiertelnie przestraszony, zanosił się od płaczu w ciemnym kącie izby, bojąc się zbliżyć do ojca, rzucającego się i wykrzykującego niezrozumiałe słowa.
Spędziłem tam jeszcze dwa dni, robiąc opatrunki pokaleczonemu gospodarzowi i moim ludziom. Wreszcie wyjechałem, ale już nie na północ, lecz na zachód do Pogibi, gdzie byłem zmuszony szukać dla siebie nowych pomocników i stangretów.
Gdy przybyłem do osady Pogibi, przyjął mię kapitan, naczelnik załogi, któremu opowiedziałem o zajściu w osadzie i o ordynarności i okrucieństwie Nosowa.