oddechem i trupami tych potworów ziemię i powietrze Sachalinu!
— Jednakże niebardzo przychylnie patrzycie na mieszkańców katorgi! — zawołałem ze zdziwieniem, gdyż byłem przekonany, że widzę przed sobą jednego z osadników, byłego więźnia.
— Trzeba ich tak znać, jak ja!.. znać do głębi ich czarnych spodlonych dusz! — odparł, groźnie zaciskając pięści. — Rząd robi głupstwo, zostawiając życie tym ludziom-zwierzętom. Amerykanie są mądrzy, ci zapraszają takich panów na fotel elektryczny i dają im możność łatwego uwolnienia społeczeństwa od swej zaraźliwej i niebezpiecznej obecności.
— Czyż nie wierzycie w możliwość poprawy sachalińskich wygnańców? — spytałem.
— Nie! — odparł głosem twardym — Czyż mogą poprawić się ludzie, którzy, nim się tu dostali, przeszli kilkakrotnie więzienie, za każdym razem odsiadując karę, za coraz to cięższe występki i zbrodnie? Są to ludzie tylko z wyglądu zewnętrznego, lecz ludzie... bez duszy, bez iskry Bożej... Stwierdzałem to na dzieciach i wnukach tych bestji... Zrodzeni przez rodziców, nie posiadających duszy, sami jej nie mieli, a nie mając jej, przy pierwszej sposobności zostawali zbrodniarzami, często gorszymi od swych rodziców.
Mówił z głębokiem przekonaniem. Gubiłem się w domysłach, ktoby to mógł być. Niezwykle spostrzegawczy i oczytany, człowiek ów niezawodnie bardzo dużo myślał nad znaczeniem Sachalinu i nad charakterami tych, którzy stanowili jego tragiczną ludność, co przeszła chłostę na skrwawionych ławach, nosiła hańbiące łańcuchy i znaki, wypalone na ciele, i była na zawsze pozbawiona praw ludzkich, tając głęboko
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/371
Ta strona została uwierzytelniona.