małych czarnych mnichów i noszą je, jak talizmany, aby w razie ciężkiej przygody na morzu spotkać moją łódź! — mówił starzec z cichym śmiechem.
Była późna noc i niebo już zbielało przed świtem, gdyśmy skończyli pogadankę. „Czarny Mnich“ z brzękiem swych łańcuchów podniósł się z tapczanu i pożegnał mię krótkiem błogosławieństwem. Wyszedł do sąsiedniej izby, która była jego celą i długo jeszcze słyszałem dzwonienie żelaza i głuche uderzenia kolan o podłogę, gdyż mnich gorliwie modlił się do świtu.
Dochodziła zaledwie godzina szósta, gdy wstałem i wyszedłem z domu. Mnich był już na nogach i rozmawiał z moim przewodnikiem, dając mu jakieś rady i wskazówki.
— Wcześnie wstaliście — zauważyłem — nie znacie spoczynku!
— Stare ciało nie potrzebuje długiego snu — odpowiedział wesoło. — Tem bardziej, że wkrótce zasnę na zawsze...
W parę godzin później pożegnałem „Czarnego Mnicha“ przy krzyżu, do którego mię odprowadził. Długo stał, jak wysoki posąg czarny, z ręką wzniesiona do błogosławieństwa. I znowu odczułem pogodny majestat tej tajemniczej duszy, która za popełnioną, jej tylko znaną zbrodnię, przeszła ogniste męki sumienia i wspomnień, stopiwszy się nareszcie z wieczystym pokojem w jedną wspaniałą całość, czystą, jak kryształ, hartowną, jak stal, i wrażliwą, jak powierzchnia bezbrzeżnego morza.
W Due czekał już na mnie „Aleut“. Kapitan okrętu oznajmił mi, że musi przepłynąć cieśninę Tatarską i dotrzeć do przylądka Marji, ponieważ dostał
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/391
Ta strona została uwierzytelniona.