chwili wrzasnął przeraźliwie i znikł pod wodą. Pozostałe z widocznem zdziwieniem obejrzały się, lecz nie widząc niebezpieczeństwa, uspokoiły się. Po paru minutach znikł drugi ptak, a po nim trzeci.
Kępka zaczęła się znów posuwać w stronę brzegu i po pewnym czasie z wody wynurzyła się postać Haka, po mistrzowsku wyrzucającego rękami i płynącego bardzo szybko w stronę trzcin.
Wkrótce był już na brzegu, a w worku miał trzy turpany, które na jeziorze, porwawszy za nogi, wciągnął pod wodę i wcisnął do worka, gdzie się potopiły.
— Trzeba zdjąć skórki jeszcze dzisiaj, gdyż jest gorąco i ptaki się zepsują, a wtedy cała wasza zadziwiająca sztuka pływania i wasze starania byłyby na nic! — zawołałem. — Szkoda, że nie mam noża, bo moglibyśmy to od razu zrobić.
— Nóż? — spytał Hak. — Zaraz wam dam.
Z temi słowami dotknął swych nagich bioder i tam, gdzie od stawu biodrowego zaczyna się brzuch, odciągnął skórę. Ujrzałem nieduży otwór, w którym Hak zanurzył dwa palce i wydobył długi, cienki nóż i malutką piłę. Była to kieszeń, zrobiona we własnej skórze „wiecznego więźnia“.
— My, starzy aresztanci, prawie zawsze poddajemy się tej operacji! — objaśnił mię z chytrym uśmiechem. — Inaczej nie można! Przecież żeby uciec z więzienia, trzeba przepiłować kraty, a czasem i kajdany. Ażeby obronić się od dozorcy lub żołnierzy, ścigających nas, trzeba mieć broń. Dlatego nosimy ze sobą zawsze to „pióro“ — cienki i ostry, jak brzytwa, nóż, którym łatwo „szyć“[1] człowieka.
- ↑ „Szyć“ w więziennym żargonie znaczy rżnąć.