Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

rym wspaniały ptak, trzepocząc skrzydłami, padł i jął wykonywać ostatnie skoki na ziemi. Wkrótce pozostał nieruchomy.
Pobiegłem do niego, gdy nagle z krzykiem i hałasem wyfrunęło całe stado młodych cietrzewi. Latały jeszcze niezręcznie, odleciawszy zaś jakieś trzydzieści kroków, opadły w trawę. Przygotowawszy się do strzału, zacząłem je podchodzić i wkrótce spłoszyłem stadko, z którego zabiłem dwie sztuki.
W tym lesie było jakgdyby jakieś sztuczne zbiorowisko różnych ptaków. Co chwila zrywały się głuszce, cietrzewie i jarząbki. Były między niemi stare i młode. Jedne z nich już fruwały, inne mogły tymczasem tylko biegać, bardzo umiejętnie kryjąc się w gęstwie trawy. Obserwowałem zachowanie się stadka młodych głuszców. Zobaczyłem kwokę, siedzącą na jakiejś kępie. Podpuściwszy mię na pięćdziesiąt mniej więcej kroków, zerwała się z głuchym, basowym i trwożnym krzykiem i znikła śród gałęzi sosny. Nie strzelałem do niej, pamiętając o przepisach myśliwskich, wpojonych mi jeszcze w dzieciństwie, gdyż poluję od 9-tego roku życia. Domyśliłem się zaraz, że kura głuszca miała gdzieś wpobliżu gniazdo i pisklęta. Zacząłem się więc skradać i tuż przy kępie spostrzegłem stadko małych głuszców. Nie umiały jeszcze latać. Zobaczywszy mię, zbiły się w gromadkę, a potem, jak na komendę, rozsypały się w różne strony. Zdawało się, że to myszy rozbiegły się w popłochu. Małe, żółto-szare istotki mknęły ze zdumiewającą szybkością. Widziałem je dokładnie, stojąc prawie tuż nad niemi. Wyciągnęły się w jeden sznur i zaczaiły się. Widząc, że się nie ruszam, uspokoiły się i zaczęły gorączkowemi rzutami podbiegać ku sobie, kierując się z oby-