Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pokażę wam moje najlepsze konie! — rzekł z uśmiechem i klasnął w dłonie.
Nasz stangret, Alim, i syn gospodarza, Machmet, natychmiast wskoczyli na siodła i pomknęli w stronę aułów. Po kwadransie powrócili, goniąc przed sobą około pięćdziesięciu koni. Były to ogiery bułane, białe i zupełnie czarne, juk kruki. Wszystko to mknęło na złamanie karku z rozwianemi grzywami i wspaniałymi ogonami, z któremi igrał wiatr stepowy. Konie chrapały i parskały głośno, wierzgając i gryząc się pomiędzy sobą. Błyszczące, krwią nalane oczy zdawały się palić, a z rozdętych nozdrzy omal że nie buchał ogień.
— Są to dzikie młode ogiery, nie znające nie tylko siodła, ale nawet i dotknięcia ręki ludzkiej. Wychowały się w Czum-Basłyku, gdzie jest najlepsza trawa. Krew mają w sobie szlachetną, o, najszlachetniejszą w całym naszym stepie. Są silne, jak niedźwiedzie, zdrowe, jak żbiki, a szybkie, jak sokoły, przytem złe i śmiałe. Nie zlękną się walki z wilkami lub z niedźwiedziem, a są one najlepsze do wojny. W ataku konnym walczą zębami i kopytami razem z jeźdźcem. Od rasy tej przyjęły właściwości „argamaki“ turkmenów, te rumaki, które w boju biją się zawzięcie, a po boju mkną na pole walki, aby zdruzgotać głowy wrogów, leżących na ziemi...
Rzucił po tatarsku kilka słów do obydwóch młodzieńców, a ci natychmiast wydali przeraźliwe wycie. Cała gromada koni rozsypała się w różne strony, ze wściekłością oglądając się i pędząc coraz dalej. Tatarzy gonili je na dobrych wierzchowcach. Nareszcie odwiązali „arkany“, długie sznury z pętlą na końcu i, zakręciwszy je nad głowami i wywijając niemi w powietrzu, pomknęli szybciej. Zaczęła się gonitwa. Dzi-