schylonych na siodłach, za niemi zaś biegły schwytane dzikie ogiery, których przedtem nie dotykała ręka ludzka.
Wkrótce byli już przy jurtach. Dzikie rumaki chrapały i oglądały się z wściekłością, przyciskając uszy do głowy i szczerząc olbrzymie kły.
Kilku chłopaków przyniosło siodła. Alim trzymał jednego ogiera za uzdę, a Machmet zaczął go kulbaczyć. Zaczęło się dziać coś nadzwyczajnego. Czarny ogier prawie cały czas był w powietrzu. Całem swem ciałem sprężystem wyskakiwał w górę, zawisał kopytami nad człowiekiem, na jedno mgnienie oka dotykał ziemi poto tylko, aby się znowu od niej oderwać; szalał ze wściekłości i strachu, rżał i chrapał. Jednak tęgi, jak dąb, Alim trzymał go mocno za rzemień uzdy i nie puszczał. Rzemienie z surowej skóry były mocne, jak liny stalowe, a wędzidło wrzynało się w wargi rumaka, aż krew zabarwiała pianę, którą parskał, trzęsąc łbem. Machmet też nie próżnował. Co chwila dopadał konia i zaciągał kawałek po kawałku rzemienie popręgu. Nareszcie dociągnął i przerzucił strzemiona. Alim zawisnął na rzemieniu i przyciągnął głowę konia do samej ziemi, Machmet błyskawicznym rzutem dotknął strzemienia i był już na siodle, tatarskim obyczajem skulony, ze zgiętemi w kolanach nogami.
Krzyknął, smagnął konia nahajem.
Alim puścił rzemień i odskoczył na stronę.
Ogier przez mgnienie oka stał, jak wryty, tylko sypał skry oczami. Nagle wyprostował się na tylnych nogach, zdawało się nam, że upadnie nawznak, lecz nie upadł, natomiast w takiej pozycji zaczął wykonywać susy, obracać się młynkiem i miotać na wszyst-
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.